Zanim szkoła lub przedszkole integracyjne przyjmą niepełnosprawne dziecko, trzeba je przyprowadzić na oględziny. - Wiadomo, że chodzi o to, żeby nie było szczególnie brzydkie i nie miało tików - bulwersują się rodzice.
Agnieszka Grajda próbowała umieścić swoją czteroletnią Zuzię z zespołem Downa w przedszkolu integracyjnym. Poszła do czterech placówek na Ursynowie i Mokotowie. - W jednym usłyszałam, że dziecko jest za małe, w drugim, że powinno umieć siadać na krześle i korzystać z toalety. W kolejnym przez godzinę psycholog robił Zuzi jakieś testy - opowiada.Agnieszka Dudzińska jest mamą 4,5-letniego Stefka, również z zespołem Downa. Też chciała go umieścić w przedszkolu integracyjnym. - Dyrektorka i psycholożka stały nade mną i dopytywały: A umie mówić? - opowiada.Obie kobiety ten system rekrutacji określają krótko - casting.Dudzińska ma też problem ze starszym synem, 9,5-letnim Stasiem, który ma zespół Aspergera (odmiana autyzmu). Jest nadpobudliwy. Wyrzucono go ze szkolnej zerówki, a potem z prywatnego przedszkola, bo przeklinał. Raz na stołówce zdjął spodnie. Pani Agnieszka starała się umieścić go w szkole integracyjnej. - Ja przyjmuję naprawdę niepełnosprawne dzieci! - słyszała od dyrektorek. - Proszę nawet nie składać papierów!Chłopiec trafił do rejonowej podstawówki. - Sterroryzowano mnie tam. Rodzice innych dzieci pisali listy do dyrekcji, w których żądali usunięcia Stasia - opowiada. - Syna wypychano na nauczanie indywidualne. Byłam przytłoczona niepełnosprawnością swojego dziecka, na wszystko się godziłam.
Obie kobiety założyły Ursynowskie Stowarzyszenie Niepełnosprawnych. Liczy już 25 osób. Chce w tym roku monitorować nabór do placówek integracyjnych i interweniować, gdy dzieci będą niesłusznie odrzucane. A także walczyć o dostęp do przedszkoli i szkół dla dzieci z orzeczeniami psychologów o specjalnych potrzebach edukacyjnych.Oszacowało już, że na samym tylko Ursynowie może być tysiąc niepełnosprawnych dzieci. Tymczasem w dzielnicy jest jedno przedszkole integracyjne, jedno specjalne i jedna podstawówka, gimnazjum i liceum z oddziałami integracyjnymi. - To nie odpowiada potrzebom - twierdzi Dudzińska. - Chcemy zebrać rzetelne informacje od szkół i poradni, ile jest dzieci z orzeczeniami i ile jest dla nich miejsc w szkołach i przedszkolach w poszczególnych dzielnicach.Miejskie biuro edukacji zapewnia, że takie dane posiada. Dostarczają je dyrektorzy szkół. - Według nich planujemy ilość oddziałów integracyjnych. W zeszłym roku przybyło ich pięć - mówi Ewa Krawczyk, wicedyrektora biura. I obiecuje: - W tym roku dopilnujemy też, żeby na miejsca zarezerwowane w przedszkolach dla dzieci niepełnosprawnych nie wchodziły inne.W całej Warszawie w ubiegłym roku w przedszkolach było 475 miejsc dla dzieci z orzeczeniami, w podstawówkach - 1148, w gimnazjach - 634.
Dyrektorzy placówek integracyjnych twierdzą, że miejsc dla niepełnosprawnych mają za mało. - W zeszłym roku w gimnazjum były tylko dwa wolne miejsca, a zgłosiło się 20 kandydatów - mówi Iwona Dyba, wicedyrektorka Zespołu Szkół Integracyjnych nr 71 na Woli.Zasady naboru nie są jasne. - Musimy odpowiednio dobierać dzieci z niepełnosprawnościami - mówi Anna Kłoda, wicedyrektorka Zespołu Szkół Integracyjnych nr 62 na Mokotowie. - Rodzice się burzą, że nie chcemy kolejnego dziecka z ADHD, a my już mamy w klasie troje takich, a do tego jedno z porażeniem mózgowym. Musimy dbać o to, żeby nie stała mu się krzywda.Małgorzata Polkowska, dyrektorka Przedszkola Integracyjnego nr 137 w Ursusie: - Pierwszeństwo mają dzieci starsze i te, które najlepiej radzą sobie w grupie. Zapraszamy je do wspólnej zabawy i obserwujemy, jak się zachowują.Dzieci, które nie znajdą miejsca w szkole integracyjnej, trafiają do specjalnej albo rejonowej. W tej pierwszej nie mają szansy na kontakt z "normalnymi" rówieśnikami, w drugiej - na lekcjach nie ma psychologa. Do tego niepełnosprawnemu uczniowi w szkole rejonowej powinien towarzyszyć tzw. asystent. - Tylko, że jest on zatrudniany na pół etatu z pensją 400 zł i nikt takiej pracy nie chce - komentuje Agnieszka Dudzińska. - Znam rodziców, którzy dopłacają asystentom do pensji z własnej kieszeni. Warszawska średnia to około tysiąca złotych.
Żródło: http://miasta.gazeta.pl/warszawa/1,60265,5109488.html
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz